wtorek, 23 czerwca 2015

W drobiazgach.


Robiła smutną minę, wielkie oczy. Stopy miała zawsze zmarznięte, mimo to nigdy nie zakładała skarpetek ani nie wybierała innej formy ich ogrzania. Zawsze niedomalowane paznokcie. Chłód mroził jej zmysły, bywała tak zaoferowana wewnętrznie, że umiała skamienieć na fotelu, czy pod prysznicem na długie minuty. Nigdy nie wiedziałem czy ją wtedy rozśmieszać, odnajdywać, sprowadzać w grono świadomych i rozsądnych czy też zostawić na pastwę jej myśli i lęków. Obawiała się przeciętności, bała się nas, kiedy zaczynałem być przewidywalny.






Kiedyś siedziała przy stole, jak mała dziewczynka, jedną stopę trzymała na krześle z kolanem przytulonym do policzka, druga jej bezwładnie poruszała się lekko pod blatem, palcami ocierając się o panele. Miała na sobie mój sweter, zielony, ten z wojska i jedwabne stringi. Rysowała coś, lekko wysuwając język poza krawędź ust. Nie zwróciła na mnie uwagi jak wróciłem ze spaceru z psem. Tak mawiałem, mimo że żadnego zwierzęcia nie mieliśmy. Rozebrałem się, od płaszcza do bokserek i odsuwając jej krzesło posadziłem ją sobie na kolana. Czułem ciepło jej ud i lodowate stopy, które mnie muskały. 

-Wiesz- zaczęła, lekko cieniując swój dwukondygnacyjny domek-   kiedy wczoraj przyniosłeś tego szampana, wiedziałam że jest wtorek i jest koło osiemnastej trzydzieści, ale nie umiałam zrozumieć, po co ludziom te stany ciągłego trwania przy jednym, te letnie uczucia, użyteczne zajęcia. Trochę jakbym na swoich barkach chciała przez chwilę ponieść ludzką nieszczęśliwość- mówiła przechylając ciało i nogi teraz zwisały jej po moim lewym udzie- Boli mnie, umacnia i uelastycznia, że jak w NAS, w tobie i we mnie, nieznane mi, ani tobie, źródło. Źródło świata. Chcę ten świat połączyć, teraz, aby ludzie byli szczęśliwsi, bo oni przecież pragnął stabilności i bezpieczeństwa. 

I całowała moją brodę, obie ręce układając na policzkach. Ciepło zalewało mi wnętrze, krew dopływała w rejony jej przeznaczenia. Moje ciało nie umie być obojętne na jej delikatność. Odpowiadałem jej pocałunkami, podniosłem ją razem ze sobą z krzesła i trzymałem długo w ramionach. Bardzo chciałem coś powiedzieć, ale przy niej bywałem głupcem, mimo że mam wykształcenie wyższe i tytuły. 
Położyłem ją na szerokim parapecie, na tyle obszernym, że mieści się na nim jej zgrabna pupa, w tym zestawieniu to już chyba wolno mi powiedzieć wulgarnie- dupa. 
Oplotła mnie nogami, mimo że bielizna była ciągle naszą przeszkodą. Nie spieszyło mi się, widok był piękny, jej grafitowe oczy na tle osiemnastu tysięcy świecących w cudzych oknach świateł i most, który w świetle dnia raczej szpecił widok niż go uświetniał. Chyba nie jestem wrażliwy, ale jednak to mnie poruszało.

-Bym Ci coś powiedział, ale chcę milczeć, zbyt dużo się dzieje by jeszcze i taką chwilę zagłuszać hałasem słów.
- Cicho- głaskała mnie po głowie, coraz bardziej gwałtownie, zwierzęco. Po chwila sama zajmuje się stroną techniczną wydarzenia, aby wszystko doprowadzić do finału. 
Czułem, że byliśmy tym światem i powierzone nam zostało go jednoczyć i wypełniać. 
Zaczęła cicho jęczeć, ale zakryłem jej usta dłonią.
Przeżywałem wszechświat w uroczystej ciszy.