wtorek, 17 lutego 2015

O pasji życia bez lęku.Czyli dlaczego warto.



Miała 20 lat, za kilka dni miała skończyć 21, ale do ostatnich dni czekała, aby pogodzić się z tym faktem, że jest o rok starsza. Była wrażliwa, kobieca i subtelna. Nie była ładna w sposób oczywisty i banalny, żeby dostrzec z niej coś więcej potrzeba była chwila spędzona w obecności uwagi jej oczu i niespodziewanego uśmiechu. Dlatego interesowała raczej obserwatorów i poszukiwaczy ekstremalnie wyjątkowych mikrochwil. 





Miała chłopaka, mężczyznę. Był niespotykanie w tych czasach idealny, ani trochę nie przypominał produktów codziennego użytku, jakich można było w owym czasie spotkać w centrach kiepsko pojętej rozrywki dla mas. Był przystojny, wysoki (ponad standard kiedy osobnika płci męskiej można uznać za wysokiego), miał w sobie prawdę, której nie bał się eksponować. Nosił idealnie dobrane koszule i do swojej sylwetki jak i do okazji, kochała się w nich równie mocno jak w nim.

Byli zakochani. Ale ich związek nie był prosty w funkcjonowaniu, już sam fakt, że mieszkali w dwóch różnych miastach dużo komplikował, odległość miedzy ich miejscami zamieszkania była tak duża, że każde kolejne spotkanie było poddane pod wątpliwość. Oni sami cieszyli się z każdego razu kiedy mogli przezwyciężyć trudny podróży i po prostu trzymać się za rękę, co podnosi do miana czegoś mistycznego i sakralnego. 

W pewną niedzielę napisała mu czułego smsa pełnego tęsknoty i pragnienia by móc być razem w najbliższym czasie. Odpisał jej: "Co robisz 14 lutego? Miliony ludzi tego dnia wyznaje sobie miłość- bo wypada. Ja wolę robić to codziennie. Mam inną propozycję. Zaproszę Cię na zwykły lunch w Warszawie, co Ty na to?". Wyrwanie się w środku miesiąca, który był raczej natłokiem dziwnych i wyczerpujących zajęć nie był prostą sprawą, dlatego do pomysłu podeszła z rezerwą i chłodnym zobaczymy, pogadamy. On był zbyt zaangażowany by móc się poddać i odpuścić możliwość zobaczenia jej.

Warszawa była miastem do którego oboje mieli odpowiednio daleko. W jej oczach nie była tylko stolicą kraju, ale również dziwnych osobowości i odnoszenia się z brakiem ambicji by być, a nie mieć. Pogoda jak na środek lutego była przesycona wiosną, jakby specjalnie na ich przyjazd. Pod budynkiem dworca centralnego był pierwszy przywitalny pocałunek, złapanie się za ręce i radość, że znowu jest tak jak powinno być codziennie. Spacer Krakowskim Przedmieściem, które opatulone promykami słońca wydawało się bardzo atrakcyjne i wcale nie komercyjne. Obiad, kawa standardowe czynności towarzyszące spotkaniu w obecności ponadnormalnej atmosfery, bliskości i rozmów. 

Po części w ścisłym centrum był czas by znaleźć się na osobności, jeszcze bardziej mieć w nosie, że istnieje jakiś świat poza nimi, jako najmniejszą komórką społeczną. Nie wiedziała gdzie ją zabiera, cieszyła się zachodem słońca, ich wspólnym milczeniem, które było dla nich chwilą uregulowania myśli i wrażeń. Kiedy podjechali pod miejsce w którym mieli dziś spać powiedziała tylko "Jesteś pojebany" choć wulgaryzmy była najrzadszą rzeczą która przechodziła przez jej usta...