sobota, 20 czerwca 2015

Działania papierowe.




Dużo się wydarzyło przez ostatnie 96 godzin, jakbym dotknęła, zbliżyła się, otarła o coś dogłębnie autentycznego, wartościowego, faktycznie mnie dokształcił ten czas w temacie życia. Słońce znowu zachodzi, a ja czuję istnienie na opuszkach palców.
Najpierw weekend z najcudowniejszym mężczyzną na świecie- skończy mi się wkład w wiecznym piórze zanim zapiszę wszystkie jego cząstki tworzące doskonałość.

Dużo rozmów pełnowartościowych, zwiedzania miejsc pozornie odkrytych, obcowania z naturą, szaleństwa i rozkosze. Przyjemności, zabawa, taniec, delektowanie się istnieniem i młodością, patrzenie w oczy, wspólne milczenie. Kilka trudnych rozterek, ciężkie łzy, krzyk bezsilności, wymowna cisza- wszystko by bardziej siebie doświadczyć, zrozumieć, uznać, że warto, że się decydujemy, że trwamy. Że mimo całego zła na świecie to między nami miłość, czystość, oddanie. 
Wracałam bardziej człowiekiem. 
Przegrałam jakąś potyczkę z dni poprzednich, masowo umiałam wygrywać. Wcześniej by mnie to zatopiło, unieruchomiło, skreśliło z pamięci cały ten weekend z NIM- dziś, zdystansowało i pokazało, że doskonałość nie komponuje się ze szczęściem. 
Wracałam i doświadczałam ciągle, jakby moje ciało otwarte było na wchłanianie, siedziałam pod Pałacem Kultury i jadłam ciastka owsiane z rodzynkami czekając na pociąg i było sympatycznie, wierzyłam, że świat też o mnie sympatycznie myśli. 
Na końcu podróży spotkałam dziewczynę, prostą dziewczynę, z prostymi pragnieniami- by wreszcie chłopak wyszedł z więzienia, czekała już 3 lata. 
Była inna niż ja, bo mówiła że jej się nie chce zbyt wiele, że lubi spać. Mi się jeszcze chciało, a noce lubiłam bezsenne. Dużo przez te elastyczne zachcianki i otwarty zmęczony świtem umysł można osiągnąć, zobaczyć. 
Pokazała mi ta droga, że nie chcę żyć jak system mi nakazuje, chcę się wyrwać siłom społecznego nacisku, aluzjom jak powinno się żyć. 


Wierzę w Miłość, i w Boga wierzę.
I chcę mi się dziś. Żyć.