niedziela, 1 maja 2016

Manifestacje wewnętrznych sprzeczności






Stałam na pustym przystanku, mimo maja pogoda była podle listopadowa. Lekki deszcz osiadał na mojej skórze i ubraniach, paliłam papierosa uświadamiając sobie, że niedługo przestanę należeć do tego miejsca i czasu.





Wiem, że odkrywam siebie, pozbywam się złudzeń a czasami wręcz w nich tonę, ale ostatecznie nie umiem zaklasyfikować się do jakiegoś pola, rubryki. Nie chcę dawać się zdefiniować. Nie pozwalam sobie na przynależność. Znam świetnie układ swojego miasta, wiem jaka część służy do dobrej zabawy, a jaka do refleksji nad sensem istnienia. Nie lubię swojego miasta, tej masy mieszkających tu ludzi, przewidywalnych i jednolitych.

Kieszonkowe metody na zdobycie faceta, pieniędzy, znajomości ośmiu języków obcych, umiejętności mniej manualnych, bardziej werbalnych. Kłamią mi w twarz reklamowe zapewnienia o moich brakach. Mało wiem, o żądzy posiadania, interesują mnie przeżycia a nie przedmioty. Mimo to nie umiem cofnąć się i ulepić siebie z własnych wyobrażań o świecie. Bo one nie istnieją, jak ja bez kontekstu kulturowego i kodu kresowego. Wizja, szeroka, panoramiczna, obejmująca wszystkie dziedziny istnienia i mogę wybierać jak chcę to realizować, a i tak wybieram pusty obrazek z katalogu mebli kiepskiej jakości.

Widocznie moje oczekiwania są zbyt proste. A chciałabym móc wznieść się ponad to i pragnąć niemożliwego. Zatapiając się na zawsze w rozczarowaniu.

Chwilami znam się na ludziach i umiem ich odczytywać, znam typy osobowości, choroby zakaźne i preferencje seksualne. Umiem zauroczyć sobą mężczyznę i przekonać do swoich myśli kobiety inteligentne i rozumne. Czasami mam ich wszystkich za placami i uciekam, śmieję się w twarz, ironizuję, kiedyś płakałam. Wyruszam w podróże tylko z ciekawymi osobami, które znają odpowiedzi na trudne pytania. Nie rozmawiam o warunkach atmosferycznych.

Zapasową osobowość trzymam w szafce na podłości, szczelnie zamknięta w pokrowcu z mikrofibry, zakładam na specjalne okazje, prawda i szczerość schodzą na drugi plan. Mieszam gorsze nastroje, podłe dni z jeszcze gorszymi tygodniami i chudymi latami. Żałuję, ale patrzę na świat obiektywnie i stwierdzam, że suma sumarum jest w porządku....





3 komentarze:

  1. Czuję to samo każdego dnia.
    P.S. Jestem facetem i widzę jak często kobiety uciekają ode mnie, tylko dlatego, że widzą że to czuję, że chcę o tym powiedzieć. I też, choć nie lubię zakładać masek, powoli przestaję się dziwić ludziom, którzy mają je trwale wrośnięte w skórę.
    Chciałbym żeby mogło być inaczej, lecz kiedy mówię o tym na głos, czuję się jak wariat, a potem patrzę jak ludzie cierpią wewnętrznie, zdziwieni, że znów jakiś związek im się nie udał... Bo tak trudno przecież powiedzieć o tym co czujemy w środku, a tak łatwo iść z kimś do łóżka i rzucić raz na jakiś czas puste: "kocham..."

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga pseudointelektualna, jeśli kiedykolwiek kogokolwiek zapytasz, co sądzi o Twoich przelanych na "papier" myślach, to jedna z odpowiedzi będzie brzmiała: masz gorsze i lepsze dni (a dziś był ten lepszy :)) Zawsze, gdy piszesz o tym, co czujesz, bez posługiwania się narracją z Twoich opowiadaniach (w których są strasznie paskudne imiona bohaterów), czyta mi się Ciebie zdecydowanie lepiej. Jakikolwiek by to nie był rodzaj przemyśleń. Nie ma w tym żadnej sztuczności ani oszustwa. To zabawne, jak ludzie których mijamy na ulicy, z którymi przelotnie rozmawiamy, pracujemy, studiujemy, modlimy się, noszą w sobie tyle emocji. Jak niewiele o sobie wiemy i niekiedy nie zawsze chcemy się czegokolwiek dowiedzieć... Dobrej "weny" życzę. Pisz jak najczęściej, bo milo się Ciebie czyta. "Pisarzem jest ten, kto pisze. Jeśli chcesz być pisarzem, pisz" - Lekcja 18, Regina Brett "Bóg nigdy nie mruga" - polecam!

    OdpowiedzUsuń