środa, 3 sierpnia 2016

Zapoznaj mnie ze swoją bezsilnością.


Siedzieliśmy odwróceni do siebie plecami, na moich czułam odciskający się jego wystający spomiędzy łopatek kręgosłup. Gapiliśmy się tępo w zachodzący wszechświat, naszych możliwości, naszej wyjątkowości, naszych pięknych i bolesnych przeżyć. Byliśmy młodzi, niewinni, nacechowani obiecująco, powołani by zmieniać i tworzyć. Było z tym wiele komplikacji, młodość nie dodawała nam otuchy, stawiała coraz wyższe wymagania, nie dając oparcia, nie dając nic w zamian. Chęci wypalały się, ja robiłam się coraz chudsza, Arek coraz bledszy. Żarliwie płonące słońce ogrzewało nas jeszcze, marszczyłam nos i zasłaniałam oczy dłonią, bo stawało się to dla mnie uciążliwe, niekomfortowe, zapomniałam okularów przeciwsłonecznych, a może je zgubiłam, jak każdego lata, jak każdej zimy zostawałam bez rękawiczek. Całe życie pozbawiałam się ochrony, zabezpieczenia. 


Nie mieliśmy na nic ochoty, wyczerpywała się w nas radość posiadania, a nie było na co narzekać, rodzice nie mieli w planach wychowywać nas w jakimkolwiek braku. Te kreowanie idealnego życia, sztucznie uśmiechając się do idiotycznego punktu w ekranie telefonu też traciło swój urok. Zaczynał nas irytować świat które konsekwentnie budowaliśmy, bycie idealnym konsumentem, odbiorcą pragnącym posiadać wszystko co miało młodzieżowy brend. Wieczny optymizm i maksymalizm w każdej dziedzinie, zero słabych punktów, ani w naszym ciele ani w naszej psychice. Dobry flirt, dobry produkt, dobre jedzenie, dobre podróże i bardzo niedobra pustka.

Nie wiem kiedy coś w nas pękło, nie wiem dlaczego jakaś diabelska moc dała nam jasność umysłu, chęć poznawania i docierania do prawdy, która po pokonaniu kolejnej drogi okazywała się jeszcze bardziej odległa i odrealniona, w końcu i w nią zwątpiliśmy. Przychodziła dorosłość, ale nie bycie dorosłym. Mieliśmy takie idealne scenariusze, najlepsze pozycje, naprawdę udane życie. Nie wyszło. 
Nie chodzi o to, że zawiedliśmy, chyba nie, właściwie jakby nie te wydarzenia z tamtego roku to wszystko by wyszło, a może to by dopiero nas unicestwiło. 
-Wracamy do namiotu? Robi się chłodno, a nie zabraliśmy ciepłych rzeczy.
-Może warto czasami zmarznąć.Nie wiem Arek.
-Cóż nie widzę tego optymistycznie.
Milczałam jak zaklęta, żadne z nas się nie poruszyło, nikt nie widział potrzeby zmian, było nam błogo w bezruchu, nauczyliśmy się cieszyć ciszą i brakiem zbyt dużej ilości bodźców. 
-Arek, a jeśli to wszystko, cały nasz wysiłek a zarówno te wszystkie zmarnowane dni, jeśli to wszystko nie ma puenty, rozwinięcia, jeśli każdy mój plan sama mogę od razu zanegować i uznać za spalony, jeśli oprę się na tym, że aktualnie nie ma sensu, to jak ten sens wydobyć? 
-Ala, tak bardzo potrzebujesz się tym katować? Przebijać przez ten brud i słabej jakości wnioski? Nie umiem Ci odpowiedzieć, jestem bezsilny w starciu ze światem i jeszcze bardziej brak mi siły kiedy zdaje sobie sprawę, że ten układ sił nigdy się nie zmieni. Ale nie pozwól mi, nam przestać szukać, przestać mieć nadzieje, nie pozbawiaj nas umiejętności bycia niedoinformowanymi, bo to nie jest droga donikąd. Śmierć to tylko śmierć. Życie to tylko życie. Nie wartościujmy tego dziś. 
Komary zaczynały zajadle kąsać moje odkryte kostki, kręciło mi się głowie, od myśli, bałaganu, od przeidealizowania wizji świata w jaką uwierzyłam będąc dzieckiem i od głębokiego rozczarowania jakiego doświadczałam teraz. Maria umarła, przestało być to dla mnie tragedią, ja żyłam i nie czułam w związku z tym triumfu. Ten wyjazd miał kolejny raz oderwać nas od myślenia, wchodzenia do jej pokoju, pocieszania rodziców. Podjęłam decyzję, że będę jeszcze się kiedyś uśmiechać i że nawet uda nam się być zadowolonymi, może otworzy się przed nami jakaś nowa szansa i niczego już nie będziemy żałować. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz